rn 8

Rower w styczniu? Narty w lipcu? Czemu nie! Dziś wszystko jest możliwe. Ale może by tak połączyć obie pasje i pojechać rowerem na narty? Lipiec nadaję się do tego idealnie!

Często bywało tak, że jak pojechałem na narty, brakowało mi roweru. Podobnie w drugą stronę - jak jest śnieg, żal nie skorzystać. Zwłaszcza teraz, kiedy można pośmigać na deskach w środku lata i to na prawdziwym śniegu! Postanowiłem więc, że trzeba pojechać na narty na rowerze i to powinno rozwiązać odwieczny problem z cyklu "co wybrać". Ale łatwo się mówi, trudniej wcielić pomysł w życie.

Metodę transportu nart rozwiązałem w prosty sposób już w zeszłym roku, kiedy to po raz pierwszy zrealizowałem taką wyprawę. Dokładnie to 11 listopada, kiedy ruszył pierwszy w Polsce stok narciarski w sezonie zimowym 2016/2017 na Białym Krzyżu. Wtedy się nakombinowałem...  Próbowałem przyczepić narty do roweru, ale dawało to marne efekty, bo zawsze coś mi przeszkadzało. A to haczyłem o wiązania narciarskie kolanem, a to dechy za bardzo wystawały po za obrys roweru, albo w ogóle całe ustrojstwo goniło na wszystkie strony. Miałem nawet skonstruować własne uchwyty, ale w końcu dałem sobie spokój. Kiedy nadszedł ten pamiętny dzień, wsadziłem buty narciarskie i kijki do plecaka, przytroczyłem narty na zewnątrz, zarzuciłem całość na plecki i po prostu pojechałem. Co prawda miałem obawy o stabilność całości, czy nawet o wiatr. Taki żagiel może wpływać na tor jazdy. Nie wiedziałem też, jak długo zniosą to moje plecy, bo całość ważyła co najmniej 15 kg. Do zrobienia było 40 km w jedną  stronę i ok. 900 m przewyższenia. Ostatecznie zawsze można zawrócić, lub wezwać kogoś na pomoc, choć to by była "siara"... ;)

rn 7

Wszystkie moje obawy zniknęły po kilku kilometrach, kiedy cały bagaż okazał się być zupełnie znośny, a plecak bardzo stabilny. Przy okazji wymyśliłem parę drobnych patentów, np. jak  usztywnić narty. Wsytarczyło wsadzić "na ciasno" kije do plecaka, a następnie pospinać z nartami. Ale pewnie nie zawsze to tak zadziała, bo dużo zależy od rodzaju plecaka. Najlepszy byłby taki dedykowany do skitourów. Wróćmy jednak na trasę. Szlakami rowerowymi dotarłem do Szczyrku, a następnie wspiąłem się na Salmopol, co poszło zadziwiająco łatwo. Jedyne co ucierpiało, to moja tylna część ciała, a dokładniej siedzenie. Większa masa nie pozostała bez wpływu nań... Za to pary w nogach nie brakowało, choć pewnie jechałem nieco wolniej niż zwykle tą trasą.

Dalej pozostało przebrać buty, założyć boazerię na nogi, przypiąć tłuściocha do hydrantu i ruszyć na podbój szczyrkowskiej Ice Areny! Całe 300 m dla mnie! Ale kto narzeka, kiedy po raz pierwszy od wielu miesięcy staje nartą na śniegu? 

rn 11

rn 13

Bardzo podobnie wyglądało to teraz w lipcu. Metody już opracowane, więc poszło sprawnie. Tylko tym razem dostosowałem szerokość nart do szerokości tłustego koła. Tutaj znowu była obawa, że taki "Spinaker" może bardziej utrudniać jazdę i się nie pomyliłem. Tor jazdy utrzymywałem bez trudu, ale kiedy dostawałem strzał prosto w pysk, stawałem niemal w miejscu. Jazda szła mi zdecydowanie oporniej jak w listopadzie. Dobijająca była też temperatura i słońce - tego dnia Celsjusz przekraczał 30 st. w cieniu i ani jednej chmurki! Ciężki i zaburzający chłodzenie tylnej części ciała plecak, powodował szybkie przegrzewanie organizmu i musiałem zrobić przynajmniej 2 przerwy. Wodę z bidonu wchłaniałem szybciej niż bolid F1 paliwo! Więc ta szybko się skończyła. Pozostało gnać jak najszybciej na miejsce, bo tam czekał na mnie obfity bufet. Niezłą minę musieli mieć rowerzyści wspinający się pod górkę, kiedy wyprzedzał ich gość z nartami na plecach. No właśnie! Chyba nie muszę mówić ile dziwnych spojrzeń "zebrałem" tego dnia. Zarówno od kierowców samochodów, rowerzystów, czy zwykłych przechodniów. No cóż, nie co dzień widzi się rowerzystę ze sprzętem narciarskim w lipcu, do tego na Facie...

rn 17

rn 15

Ale w końcu dotarłem na miejsce, na Beskid Sport Arenę w Szczyrku. Tutaj, w przeciwieństwie do Białego Krzyża, nie trzeba się wiele wspinać. Dojechałem do dolnej stacji kolei krzesełkowej, gdzie można zakupić karnety nie tylko dla siebie, ale też na wywiezienie roweru. Miałem obawy, czy konstruktorzy tego wyciągu przewidzieli uchwyt pod szerokie koło, ale na szczęście tak - przewidzieli. Wyjechałem do góry, a chwilę po mnie tłuścioch. Pan z obsługi ściągnął Fata i mogłem już do kulać się do białego złota. Tak tak, złota! Przy 30 stopniach na plusie, wytworzyć i utrzymać czapkę śniegu łatwo (i tanio) nie jest. Pewnie się dziwicie jak to w ogóle jest możliwe? Ja też...  Mają tu urządzenie o nazwie "Snowbox", polskiej firmy "Supersnow", które potrafi czynić takie cuda. Najważniejsze, że jest śnieg, choć to tylko 60 m długości stoku. Przypiąłem grubaska do latarni i mogłem zacząć delektować się jazdą na nartach w upale. Wrażenia niezapomniane! A szerokie dechy w takich warunkach są znakomite! Tak jak tłusta opona...

rn 3

rn 16

Najfajniejsze w letnich nartach jest to, że w ogóle nie musiałem się przebierać w Gore-Texy, polary, rękawiczki i inne elementy ubioru, które potrzebne są w zimie. Wystarczy zmienić buty, założyć narty i już jeździmy. A jak warunki na stoku? Znakomite! Nie wiem jak oni to robią, ale śnieg jest taki, jak przy lekkiej odwilży, a nie podczas słonecznego armagedonu. Nie topi się zbyt szybko, nie ma kałuż, nawet kolor pozostaje przez cały dzień biały. Nice! Zrobiono nawet mały snowpark dla Freestylowców. Uroku dopełniała najdłuższa wodna zjeżdżalnia w okolicy o długości 170 m, tuż obok stoku narciarskiego. Można prosto z nart wskoczyć do wody i odwrotnie. Ale dla mnie, wycieńczonego po rowerze, w tym momencie największą atrakcją był bar i różnorakie zimne napoje. Na dzień dobry wchłonąłem litr, po czy ponownie powróciłem na lodowiec. Letnie szusowanie tak bardzo mi się spodobało, mimo krótkiej trasy, że śmigałem praktycznie do zamknięcia. Jednak piękny czas na Ice Arenie, a właściwie Beskid Sport Arenie, minął szybko i trzeba było uciekać. 

rn 6

Spakowałem buty, kije, narty i obrałem kierunek przez "Chatę Wuja Toma" na dół. Początkowo jeszcze chodziło mi po głowie, żeby pojechać przez Klimczok, ale przy tym upale i z tym obciążeniem, mogłoby się źle skończyć. Za to zjazd był przyjemnością! Początek asekuracyjnie, bo stromo, nierówno i ze sporym obciążeniem. Ale jak tylko dotarłem do asfaltu, mogłem popuścić wodzę fantazji i pozwoliłem tłuściochowi pofrunąć. Prędkość ponad 50 km/h, huk od opon i jeździec z nartami na plecach - ponownie wszystkie oczy na mnie... ;) Przynajmniej droga powrotna to taka wisienka na torcie. Wiatr w plecy, ciągle w dół, teraz to się jedzie! Do tego widok samochodów stojących w korku. Jak dobrze być na rowerze. Ale mimo wszystko upał szybko daje się we znaki i muszę regularnie uzupełniać płyny. Niby tylko 35 km, ale ze 2 litry poszły! 

Nieco inaczej wyglądało to na początku zimy, a właściwie pod koniec jesieni. O samym szusowaniu nie będę się rozpisywał, bo wygląda o tej porze roku zupełnie normalnie. Jak w środku sezonu. Za to droga powrotna w temperaturze ok. 0 stopni była dla mnie bardziej znośna. Trzeba tylko ubrać szczelną pelerynę do szybkiego zjazdu. Później, podczas wysiłku, dużo łatwiej regulować wentylację, poprzez zmianę ilości warstw odzieży. Plecak też tak nie przeszkadza i nie grzeje nadmiernie pleców. Żadne przerwy w drodze powrotnej nie były mi potrzebne. Jednak, podobnie jak w lecie, kolarz z nartami na plecach robi wrażenie i nie przemkniemy anonimowo, zwłaszcza przez centrum miasta. No ale czy na Facie można być w ogóle anonimowym? 

rn 10

Odpowiedź brzmi nie! Będziemy pod obstrzałem jak celebryci, albo nawet bardziej. Chcesz wzbudzać zainteresowanie? Po co Ci Ferrari? Pojedź tłuściochem na narty! Najlepiej w środku lata. ;) A tak poważnie - teraz już wiem, że taka wyprawa jest nie tylko możliwa, ale to nawet ciekawa przygoda. 

 

Maciej Paterak