Jakieś zirka 2 lata temu przywędrował do mnie tygrys, przyczajony tajwański smok z Krainy Nextie, co zaowocowało miłością od pierwszego wejrzenia. O jej początkach, w szczegółach możecie przeczytać tutaj. Skoro taki szmat czasu upłynął to warto napisać parę słów jak dziś wygląda nasz związek, tym bardziej, że nasz swat - czyli dystrybutor kół Nextie w Polsce jest nie mniej ciekaw, jak potoczyły się losy dużego misia i tygryska.
Zawsze wydawało mi się, że lekkie karbonowe koła są poza moim zasięgiem, przede wszystkim wagowym. Sytuacja zmieniła się, wraz ze wzrostem świadomości jak również propozycją złożoną przez firmę Nextie - Polska, której chyba żaden głodny nowych wrażeń człek by nie odrzucił - przetestowania kół, które zdolne były wytrzymać moje ówczesne 120kg. Jak już wiecie z poprzedniego tekstu, koła zostały u mnie na dłużej zgodnie z doktryną Dr Barei: "Towar macany należy do macanta". W międzyczasie właściciel kół zmienił miejsce zamieszkania, więc już wiedziałem, że Nextie nikogo nie znajdzie pod starym adresem, gdyby chciało jednak odebrać towar macany. Ale ciul, to najmniej istotna para kaloszy. Być może jesteście jednak ciekawi jak wyglądają koła po tych dwóch latach ciorania?
Gdybym napisał, że jak nowe to byłoby to zdecydowanie nadużycie. Może jak kiedyś będę sprzedawał na OLX, to napiszę, że mają dziewiczy przebieg, tym czasem jednak udało się dozbierać dobrych parę tysięcy kilometrów. W tym czasie koła zaliczyły parę wypadów w góry, choć prawdę rzekłszy większość spędziły na bezdrożach i asfaltach Mazowsza. Nie miały wyjścia, ponieważ pojawiło się czwarte dziecię. I marzenia o epickich lotach na Srebrnej Górze trzeba było zamienić na przyziemne, choć nie mniej "epickie" holowanie przyczepki rowerowej po łąkach, szutrach i leśnych ścieżkach okalających Grodzisk Mazowiecki. Można by powiedzieć, że skoro te kilometry nabiajne były głównie po "płaskim" to nie ma o czym gadać, aleeee pandemia COVID także dodała tu swoje trzy grosze w postaci dodatkowych tłustych kilogramów nabytych poprzez zasiedzenie w "hołm ofis". Zusammen do kupy będzie teraz jakieś 130kg. Niby tylko 10kg wincyj, ale jak "ku..tka na wacie" odczuwalne. Skoro ja je czuję, to koła tym bardziej.
Znowu leję wodę...No to jak te koła? Pękły już? Otóż słuchajcie....NIE! Zadziwiłem Was, zszokołowałem! Nie będzie krwi....Sorry. Zamiast niej będzie co najwyżej mleko Trezado (uwaga - ta audacja zawiera lokowanie produktu), które oprócz tego, że od dawna skleja wszystkie moje dziury to jednocześnie, pięknie śmierdzi i jeszcze piękniej potrafi zafajdać wszystko co swoją skromnością spryska. Niestety, ta wątpliwa przyjemność spotkała także moje cudowne, czarno-zielone smoki, które od tamtej chwili noszą na sobie lateksowy "rzucilk". Gdyby od razu ci ja zmył go szmatką, nawet majtkami swemi....aleee nieeee....nie chciało się, to się teraz ma wzorek, który zdecydowanie nie dodaje "+10 do lansu". Tu także ciekawa obserwacja, bowiem uszczelniacz nie chce zejść nawet pod silnym strumieniem myjki ciśnieniowej, która zdziera lakier samochodowy. Nosz łajdactwo!
Na szczęście azjatycki karbon z godnością znosi tę wizulaną obelgę. Od tej strony to właściwie jedyny "poważniejszy" zarzut - użyty półmatowy lakier mógłby być bardziej szorowalny i mniej chłonny. Uważnie przyglądając się węglowej powłoce, dostrzeżecie naturalnie zadrapania i otarcia powstałe na skutek traktowania roweru czasami jak worek kartfoli. Z drugiej strony przynajmniej widać, że koła jeżdżone i nie kurzą się w garażu..... Tak calkiem na serio, to jestem w sumie mile zaskoczony, że moje toczydełka nadal przykuwają wzrok gawiedzi, nawet jeśli wiszą na ścianie mojej męskiej jaskini przyjemności.
Osobiście największym zaskoczeniem w ostatnim czasie była dla mnie niemal zerowa centra. To niesamowite, że szprychy trzymają cały czas obręcz w ryzach i przez cały okres użytkowania wymagały jedynie drobnego podciągnięcia w kilku miejscach. Czapki z głów dla budowniczych z nad Wisły, ale też tych chińskich rąk, które z sobie znaną precyzją ułożyły karbonową dzianinę w taki sposób, że finalny produkt nie ulega deformacji i jest sztywny jak skarpetki wujka Tadzia. Pancerność kół objawia się także w jakości wykończenia krawędzi obręczy, które za nic mają sobie wymianę ogumienia, jaka miała miejsce kilka razy w sezonie. Sęk w tym, że owe krawędzie trzymają tłustą gumę tak mocno, że niejednokrotnie jedyną metodą "odklejenia" rantu opony od obręczy, był mało taktowne posłużenie się kluczem XXL dedykowanym do "upartych" opon DH.
I to byłoby chyba na tyle...więcej grzechów nie pamiętam, żadnych nie żałuję, a grzeszyć z Nextie będę dalej. Liczę mimo wszystko, że w tym COVIDowym sezonie uda się znowu zaliczyć górskie miejscówki, gdzie Nextie Wilid Dragon Mark II nie raz nie i dwa uratują mi dupsko dowożąc do mety singla. Poza tym szykują się także ultramaratonowe wyrypy po szutrach, na których planuję pojawić się właśnie na moim fatbajku. Będzie to zatem doskonała okazja do dalszego ciorania i obserwacji. Nie omieszkam podzielić się nimi za rok, a tym czasem nie pozostaje mi nic innego jak pochwalić Nextie za doskonały produkt, który polecam fanatykom lekkich i mocnych tłuściochów, oraz tłuściochom rozglądającym się "za potrzebą" - czytaj: za pancernymi, sztywnymi kołami.
Z wyrazami szacunku Wasza szparka sekretarka
Michał Śmieszek