3 dni ścigania po Suwalszczyźnie, na najlepszych szutrowych trasach w Polsce. Łącznie 423 kilometry i prawie 4000m przewyższeń, ponad 17 godzin "w siodle", 4. miejsce w końcowej klasyfikacji OPEN. Tak w dwóch zdaniach można opisać mój udział w zawodach Sudovia Gravel 2021, które odbyły się w weekend 18-20 czerwca.
Jacek Nosowski
Sudovia Gravel została zaplanowana i zorganizowana przez tę ekipę Gravel.LOVE (Paweł Kuflikowski oraz Filip Raczkowski), która stała za realizacją ubiegłorocznego ultra Great Lakes Gravel, które zyskało wśród uczestników wiele pozytywnych komentarzy na koniec sezonu 2020. Sudovia Gravel w założeniach obiecywała nawet więcej - nie tylko przenosiła trasy w urozmaicone i piękne krajobrazowo tereny Suwalszczyzny, ale również (obok klasycznego wyścigu ultra) miała być pierwszą w Polsce gravelową "etapówką", z trasą podzieloną na 3 osobne odcinki.
W pierwotnych założeniach, Sudovia Gravel 2021 miało odbyć się na początku maja, jednak z uwagi na stan pandemii i związane z tym obostrzenia, organizatorzy podjęli decyzję o zmianie terminu na czerwcowy. Poskutkowało to niestety wprowadzeniem sporego zamieszania w kalendarz startowy - również u mnie, i zapewne przyczyniło się do mniejszej frekwencji na starcie. Trzeba przyznać, że organizatorzy uczciwie podeszli do tematu, pozostawiając każdemu z zapisanych wybór: start w nowym terminie, przesunięcie startu na sezon 2022 lub zwrot pieniędzy.
Nowy czerwcowy termin Sudovia Gravel zabił ćwieka również mnie. W pierwotnych założeniach, majowy start w etapówce miał stanowić "łagodne" wejście w sezon ścigania po szutrach. Przesunięcie startu na 18. czerwca oznaczało natomiast, że zawody odbędą się ledwie tydzień po ultra Mazowiecki Gravel na dystansie 530km. Koniec końców, zdecydowałem zaryzykować i nie rezygnować ze startu, a pozostałe wątpliwości co do formy uspokajałem obiecując sobie, że pojadę raczej w trybie "rekreacja" niż "ściganie".
Pojechałem, i zdecydowanie nie żałuję decyzji. Te 3 dni zapewniły niezwykły koktajl emocji - od złości, zmęczenia i zniechęcenia, po euforię i zachwyt. Emocje pozytywne zdecydowanie przeważały :)
W szczególny sposób podpasowała mi zaproponowana przez organizatorów formuła etapowa, która trasę dzieliła na odcinki 97/179/147 km.
Etapówka, jak dla mnie była strzałem w 10-tkę, przynajmniej z kilku powodów. Po pierwsze primo, uszczerbek związany z ukończeniem ultra Mazowiecki Gravel - robienie dwóch ultra w odstępie kilku dni uznałem za przesadną ekstrawagancję. Po drugie primo, nigdy wcześniej nie byłem na Suwalszczyźnie, nie chciałem przegapić żadnego z widoków/krajobrazów po trasie. Po trzecie primo, z natury jednak wolę jazdę szybszą i "na lekko", bez nadmiernego obciążenia. Po czwarte primo, formuła etapowa - jak się okazało - pozwala dużo bardziej cieszyć się z udziału w zawodach w kontekście towarzyskim. Każdego dnia, po ukończeniu kolejnego z etapów, pozostaje jeszcze dużo czasu na poznanie innych uczestników - wspólny chillout, regenerację, wymianę wrażeń, doświadczeń, planów etc. etc. Tego mi chyba najbardziej zarówno przy krótszych, jednodniowych startach (np. Szuter Master), gdzie jest chwila wytchnienia za metą, jednak podświadomie każdy już myśli o spakowaniu roweru i powrocie do domu. Z kolei na dystansie ultra, zawodnicy na ogół są mocno rozproszeni po trasie, a na mecie (gdzie tym bardziej stawka dociera mocno rozproszona), mało kto ma jeszcze siły aby cieszyć się z nowych znajomości.
Suwalszczyzna - jak się przekonałem - w pełni zasługuje na miano "gravel heaven", a trasy zaprojektowane przez organizatorów pozwoliły w pełni docenić ten potencjał. Tu jest wszystko czego można by oczekiwać - dziesiątki kilometrów równych i relatywnie gładkich szutrówek przecinających malownicze pola i lasy. Są lokalne asfalty, gładkie i z niewielkim ruchem samochodowym. Są krótkie interwałowe podjazdy i szybkie techniczne zjazdy. Ukształtowanie terenu (które roboczo zacząłem określać hasłem: "jeździe po płaskim mówimy stanowczo nie!") sprawia, że drogi wiją się malowniczo między wzgórzami, a widoki zmieniają jak w kalejdoskopie - za każdym kolejnym zakrętem i wzniesieniem można liczyć na nowe "wow!". Zachwyt nad pięknem tego regionu, którego mogliśmy doświadczyć, to również w dużej mierze zasługą pochodzącego z Suwałk Piotrka Rutkowskiego, który świetnie znając tę okolicę wybrał "creme de la creme" swoich ulubionych miejsc i szlaków (co przypłacił z resztą utratą KOM'ów na większości z segmentów, które miał objeżdżone ;) ).
Od strony organizacyjnej impreza była świetnie przygotowana. Widać, że ekipa Gravel.LOVE włożyła dużo serca w przygotowanie oraz sprawną i bezpieczną realizację imprezy.
Sudovia Gravel 2021, co mnie trochę zaskoczyło, okazała się imprezą dość kameralną - łącznie na starcie ultra stanęło 32, a na starcie etapówki: 49 zawodniczek i zawodników. Może dzięki temu, wśród uczestników panowała bardzo przyjacielska i luźna atmosfera. Był czas na pogawędki, nowe znajomości, wymianę doświadczeń i wrażeń z trasy.
Bazą zawodów był ośrodek Wosir Szelment, położony malowniczo nad jeziorem o tej samej nazwie i stokiem narciarskim. Impreza oficjalnie rozpoczęła się odprawą i pre-race party, w czwartek wieczorem. Interesującym uzupełnieniem wieczoru było spotkanie z Mistrzem Olimpijskim z Sapporo Panem Wojciechem Fortuną oraz możliwość obejrzenia zgromadzonej przez niego wystawy mistrzów sportów zimowych. Pan Wojciech barwnie opowiadał o krętej ścieżce swojej kariery i realiach uprawiania sportu w epoce PRLu. Usłyszeliśmy wiele historii i anegdot, które nigdy oficjalnie nie ujrzały światła dziennego. Prawdziwa gratka dla fanów sportów zimowych!
Krótko o samych etapach:
Etap 1 - 97km/720m przewyższeń, Puszcza Augustowska i jezioro Wigry
Dzień zapowiadał się upalnie, niebo bezchmurne, temperatura ok. 30stC. Etap miał być relatywnie krótki i płaski, większość trasy wiodła zacienionymi odcinkami leśnymi. W połączeniu z adrenaliną i "świeżą nogą" startujących mogło oznaczać to tylko jedno - mocne tempo od samego startu (aka "Szybcy i wściekli").
Harmonogram startów zakładał podział na grupy 4-5 osobowe, które miały w 5-minutowych odstępach ruszać na trasę już od godziny 7:00, pierwszeństwo przy tym należało do zawodników dystansu ultra. Jak zaplanowałem start (dość zachowawczo) na godzinę 8:25, dzięki czemu przed ruszeniem w trasę miałem dość czasu na przygotowanie roweru, solidne posmarowanie kremem/blokerem od słońca oraz... na drugie śniadanie - świetnie naleśniki z serem, serwowane w ośrodku. Na starcie okazało się, że w grupie startowej jest ze mną jedynie Dawid Markiel. Mój plan zakładał relatywnie spokojne rozpoczęcie wyścigu, ale Dawid od startu narzucił mocne tempo, a ja odruchowo uznałem że będę się trzymał. Plan na spokojne rozpoczęcie wziął w łeb, na co alarmująco wskazywał stan pulsometru. Dawid na pierwszych kilometrach w podobnym klimacie walczył ze wskazaniami pomiaru mocy, które co chwila wyświetlały mu na Garminie komunikaty o przekroczeniu zakładanej intensywności.
Poza tym trasa przebiegała według planu, choć pewne zamieszanie wprowadziła zmiana przebiegu związana z niespodziewanym rozpoczęciem wycinki drzew (nowa wersja trasy została opublikowana przez organizatorów dzień wcześniej), w efekcie grupa w której jechałem zanotowała kilka minut straty na błądzenie między drzewami i szukanie tracka. Ostatnie 20km wiodło wśród pól i tu dopiero odczuliśmy trud ścigania w upale i w pełnym słońcu, choć jak miało się okazać - to dopiero był przedsmak tego, co czekało nas w kolejnych dniach. Dodatkowo, jak się okazało, na ostatnim odcinku nadłożyłem drogi (o dość niewdzięczny odcinek zarośniętej ścieżki przez pola), z uwagi na problem z wgraniem trasy po aktualizacji. W konsekwencji, grupę dziewczyn, którą wyprzedziłem na 75. kilometrze, wyprzedziłem ponownie 10 kilometrów dalej. Relacje stron nie dają jednoznacznej odpowiedzi kto z nas miał bardziej zdziwioną minę ;). Etap 1 ukończyłem z 6. czasem 03:51:47.
Etap 2 - 179km/1990m przewyższeń, Suwalski Park Krajobrazowy
Miał być kolejny upalny dzień, blisko 180km i 2000m przewyższeń budziło respekt, organizatorzy ostrzegali aby rozłożyć siły na cały etap. Starty zostały przesunięte na wcześniejszą godzinę (mój wypadał o 6:40), dzięki czemu dłużej można było cieszyć się porannym chłodem. Adrenalina, która udzieliła się zawodnikom tak obficie pierwszego dnia, w sobotę na starcie była również jakby niższa. Każdy odczuwał jeszcze trudy pierwszego etapu. Mimo to, część zawodników od startu narzuciła mocne tempo - później okazało się, że zbyt mocne, za co wielu zapłaciło "ścianą" pod koniec trasy. Jednym z nich był Ruslan Miroshnychenko, który dogonił mnie i wyprzedził w pierwszej połowie trasy, potem jednak wyraźnie osłabł. Ja realizowałem plan na równą, niewysiloną jazdę, bez rwania tempa, przy regularnej kontroli wskazań pulsometru, który "zachowywał się" dużo lepiej niż podczas szalonego pościgu pierwszego dnia.
Z uwagi na warunki pogodowe, organizatorzy postawili dwa punkty z wodą i bananami - na 60 i 110. trasy. I chwała im za to, bo pokonywanie kolejnych kilometrów i zdobywanie podjazdów błyskawicznie "osuszało" bidony. Na 130.km, w okolicy Jeziora Hańcza był jeszcze "bonusowy" punkt zorganizowany uczestnika, który nie mógł wystartować. Możliwość uzupełnienia izotonika uratowała mi życie, bo okazało się że kawałek wcześniej wypadł mi pełen bidon 0.7l, zostałem więc tylko z jednym 0.9l. Bez dwóch zdań - aby przeżyć, należało pić, czasem nawet irracjonalnie dużo. Doprowadzenie do odwodnienia było najlepszą receptą na zalegnięcie gdzieś na poboczu i/lub DNF. Pierwsze 120km dało wszystkim w kość - było sporo interwałowych/krótkich podjazdów, ale były też takie które trzeba było "wymęczyć" - o nachyleniach nawet do 20%, przy których odciążenie tylnego koła skutkowało utratą przyczepności i uślizgiem. Były też zjazdy, ale ze sporym udziałem stromych, wymagających technicznie, które przy moich umiejętnościach, wolałem zjechać asekuracyjnie, na zaciśniętych klamkach.
Dzięki założeniu i utrzymaniu równego, choć niezbyt wysilonego tempa, etap ukończyłem na satysfakcjonującym 5. miejscu z czasem 7:54:49.
Etap 3 - 147km/1220m przewyższeń, Mała Litwa
Kolejny dzień planowanych upałów i bezchmurnego nieba, które miały okazać się szczególnie dotkliwe z uwagi na niewielki udział fragmentów trasy przebiegających przez lasy. Tym razem jednak miało być bardziej płasko i więcej asfaltu. Trudy ostatnich dwóch dni sprawiały, że większość uczestników deklarowała, że dziś jazda będzie spokojna, bez ścigania. Podobnie jak w drugim etapie, rozpocząłem spokojnie, bez forsowania tempa. Na tym etapie decydujące miało okazać się rozłożenie sił i zachowanie zapasu wody, gdyż trasa wiodła przez tereny wyjątkowo bezludne - pierwszy sklep przy trasie miał być dopiero na 123. kilometrze (Puńsk). Mając to na uwadze, organizator postawił dodatkowy punkt z wodą i izotonikiem na 69. kilometrze.
Etap trasy 3 dnia w większej części przebiegał po lokalnych drogach asfaltowych, w porównaniu z drugim dniem, mniej było również ostrych podjazdów i trudnych technicznie zjazdów. Na trasie tego dnia mijałem się głównie z dwoma zawodnikami z górnej części stawki: Marcinem Moskalem (aka "Znikający punkt") oraz Jarosławem Kurkiewiczem. Na pierwszych kilkunastu kilometrach dogoniłem Marcina, ten jednak odjechał mi razem z grupą wokół Bartka Przybylaka, prowadzącego w klasyfikacji (w grupie jechał również Jarek). Narzucone przez grupę tempo było zbyt mocne jak mój plan, nauczony doświadczeniami z poprzednich dni postanowiłem "robić swoje".
Marcina dogoniłem kilkanaście kilometrów dalej, gdzie zamieniliśmy kilka zdań po czym... znowu mi odjechał ;). W oddali widziałem jeszcze jak dogania Jarka po czym obaj znikają mi z oczu. Jarka miałem dogonić w okolicach 75. kilometra - jechał sam, gdyż tempo narzucone przez Marcina było dla niego zbyt mocne. Wyraził przy tym swoją opinię, że jeszcze się na trasie z Marcinem spotkamy. Jechaliśmy tak z Jarkiem aż do 110. kilometra, kiedy w dość bliskiej perspektywie zobaczyliśmy ponownie Marcina. Nie nacieszyliśmy się jednak tym widokiem, bo Marcin ponownie "odjechał" i zniknął nam z oczu. Mając w perspektywie sklep na 123. kilometrze i możliwość uzupełnienia kurczących się szybko zapasów wody podjęliśmy decyzję - jeśli Marcin zatrzyma się na pit-stop, zatrzymujemy się również, jeśli nie - lecimy "na oparach" kolejne 25km do mety. Zgodnie z podejrzeniami, Marcin poleciał trasą bez zatrzymywania się ;).
Na 8 kilometrów przed metą postanowiłem "urwać się" Jarkowi, na jednym z serii podjazdów. Po udanym ataku niespodziewanie zobaczyłem przed sobą Marcina, który walczył ze "ścianą". Nie czekając aż kolejny raz tego dnia mi zniknie z oczu, przyspieszyłem i dojechałem na metę z 4. tego dnia czasem 5:33:38, który w końcowej klasyfikacji dał mi również 4. miejsce. Jarek i Marcin wpadli na metę wkrótce po mnie.
Równolegle z emocjami wyścigu etapowego trwały zmagania uczestników na trasie ultra. Z uwagi na upał, pokonanie tego dystansu "na raz" zasługuje na wyrazy najwyższego uznania, szczególnie jeśli było udziałem debiutantów, którzy stanęli po raz pierwszy starcie wyścigu ultra. W końcowej klasyfikacji wygrał Paweł Szczygielski z czasem 20:49:23, pierwsza wśród kobiet była (debiutująca w ultra) Agnieszka Wojtala, ze świetnym czasem 25:34:55. Gratulacje!
Na uwagę zasługuje również rywalizacja kobiet w klasyfikacji etapowej. Pomimo trudnych warunków dziewczyny jechały bardzo równo i do końca walczyły o miejsca na podium. W końcowej klasyfikacji Wygrała Agata Kurkiewicz, druga była Izabela Stryjecka, a trzecia Agata Włodarczyk. Brawo!
Tytułem podsumowania
Podsumowując, należy uznać Sudovia Gravel 2021 za imprezę ze wszech miar udaną. Nie przypominam sobie, abym w ciągu kilku dni był w stanie się tak "zresetować" (de facto: odpocząć) - i to pomimo dużego wysiłku fizycznego. W moim odczuciu, na końcowy sukces złożyły się przede wszystkim:
- dobra organizacja i sprawne przeprowadzenie zawodów przez organizatorów, sprawnie działający system trackingu zawodników,
- formuła 3-dniowego wyścigu etapowego, pozwalającego zachować zdrowy balans między ściganiem/wysiłkiem a odpoczynkiem/regeneracją,
- kameralna, bardzo pozytywna atmosfera wśród uczestników/organizatorów imprezy,
- region Suwalszczyzny, niezwykle urozmaicony krajobrazowo, bardzo "bogaty" we wszelkie atrybuty tak cenione w jeździe gravelowej: wybitne szutry, wijące się drogi, lokalne asfalty, piękne jeziora i lasy, malownicze wioski i miejscowości.
- dobry wybór lokalizacji bazy wyścigów.
Mam nadzieję, że Sudovia Gravel zagości na stałe w kalendarzu imprez szutrowych, tym bardziej że organizatorzy zapowiadają na kolejny rok więcej atrakcji, m.in. poprowadzenie fragmentu trasy przez tereny Litwy.
Na mój udział z pewnością mogą liczyć, bo jak można wnioskować z niniejszej relacji, mam jeszcze pewne rachunki do wyrównania ;), a poza tym, mimo wszystko odczuwam pewien niedosyt jeśli chodzi o "nacieszenie" się krajobrazami Suwalszczyzny.