6

Nie nie, nikt nie jeździł tłuściochem po stole, jak sugeruje tytuł. Również żaden grubasek na owym meblu nie zatańczył, choć udany dla nas FBR był odpowiednio hucznie świętowany. Co więc takiego się wydarzyło? Postanowiłem zdobyć najwyższy szczyt Gór Stołowych na tłusto - taka była impreza! ;)

Nie wiem, czy decyzja o zdobywaniu Szczelińca Wielkiego została podjęta całkiem na trzeźwo, czy też pod wpływem serwowanych trunków na mecie (wyśmienitych z resztą), ale często wymyślam sobie dziwne i czasem karkołomne, bez większego sensu, wyzwania. Grunt żeby była dobra zabawa i dużo pozytywnych emocji. Pierwszą próbę podjąłem rok temu, również podczas FBR, ale wtedy trudne warunki mnie zaskoczyły i przynajmniej bez raków było to niewykonalne. Trzymając się jedną ręką barierki, a drugą taszcząc tłuściocha po lodowej rynnie, jedynie wydłużyłem swoje górne kończyny. Dolne w tych warunkach były bezużyteczne. Tym razem, po wstępnej ocenie, wydawało się to możliwe do zrobienia. Trochę "środków dopingujących" dzień wcześniej, czy może raczej znieczulających obolałe mięśnie po fatbajkowych zawodach, z domieszką szczypty humoru i wybujałej fantazji, powinny wystarczyć na udaną wyprawę. Piękna pogoda była już tylko dopełnieniem wyjątkowego dnia. 

skałki1

Po piątkowym Prologu, sobotnim ściganiu i wieczornym "mocnym treningu", przyszła niedziela i ostatnie wyzwanie tego przedłużonego weekendu - zimowe wejście z otyłym bajkiem na moje K2, czyli Szczelińca Wielkiego. Bazę, położoną na wysokości nieco ponad 700 m.n.p.m. opuszczamy po godzinie dziesiątej, wraz z moją partnerką. Zapowiadało się wystarczająco długie okienko pogodowe, więc od razu, bez zaliczania "pośrednich obozów", ruszyliśmy do ataku szczytowego. Skoro zabraliśmy Fata, to "butle tlenowe" również były zbędne. Wszystkie, które mieliśmy i tak rano były puste. Po jednym kółeczku na łeb, gdyby oddechu brakło. Wiadomo - coś jak powietrze z materaca... ;)  Jeśli jakieś "flasze" zabierać, to CO2, żeby nasz tłuścioch nie zamienił się we "flakbajka" w razie awarii ogumienia.  

5

Początek trasy wyglądał normalnie - schody jak schody, tylko z cienką, szklistą pokrywą. Stawiam nieśmiało pierwsze kroki i jest zupełnie nieźle. "Szłapy" nie buksują. Pozostało obmyślić technikę wspinaczki i do góry! A więc: lewą ręką chwytam barierki, stawiam krok i drugą dłonią pchnę Fata za mostek. Tłuścioszek nie stawia oporu, bo odstępy między stopniami są zbyt małe do średnicy koła. Początkowo mało zgrabnie to wygląda, ale szybko łapie rytm. Tempo wspinaczki rośnie, do tego są płaskie fragmenty,  kiedy mogę pojechać. Za to miny ludzi, mijających mnie po drodze, bezcenne! Zaczynam być główną atrakcją szlaku. Pada mnóstwo pytań, głównie czy zamierzam na nim zjechać? Jeśli tak, to którędy? Odpowiadam, że z góry na dół. ;) Czasem z zachowaniem powagi wskazuję drugi szlak, tj. ten, który normalnie służy do schodzenia po przejściu całego Szczelińca. Kto zna, zapewne się domyśla, że to oczywiście żart, bo ten wiedzie różnymi wąskimi przesmykami i nawet bez dodatkowego bagażu jest wymagający. Przynajmniej w zimie :) 

9

Wspinaczka idzie sprawnie do połowy szlaku. Trochę jak przysłowiowa blondynka nie przewidziałem, że im wyżej, tym trudniejsze mogą być warunki. Coś, co było schodami, zniknęło pod grubą warstwą zamarzniętego H2O. Do dyspozycji pozostała lodowa rynna między barierkami. Skoro już tak wysoko zaszedłem, to na pewno się nie poddam! Odnajduję nowy sposób na poruszanie: wpycham tłuściocha po lodzie tak wysoko jak zdołam i zaczepiam o barierkę, następnie żonę (i zaczepiam o barierkę, a raczej ona sama się kurczowo łapie) i na końcu wciągam siebie. Technika skuteczna, choć czasem trzeba zmienić kolejność - żona, tłuścioch, ja, bądź ja, fat i żona. Niektóre odcinki wymagają większego poświęcenia, to znaczy zejścia do kolan, a nawet czołgania. Wykorzystuję długość ciała, kiedy trzeba od razu wepchnąć Grubasa wyraźnie wyżej, bo na dłuższym kawałku brakuję punktu z zadowalającą przyczepnością.  

Pojawiają się też fragmenty, gdzie nie tylko mogę pojechać, ale nawet mam nieco w dół. Ciasne miejsca między skałkami tworzą klimat, tylko... czasem jest zbyt wąsko, a kasku nie wziąłem i to był błąd! Szeroka kierownica klinuję się między głazami, a ja przekonuję o solidności skał Gór Stołowych na własnej głowie. ;) Przy okazji udzielam coraz większej ilości wywiadów ciekawskim turystom, którzy z niemały zainteresowaniem przyglądają się moim "mecyją". Jednak trudno pogodzić guza na głowie ze świadomą wypowiedzią. Lód + wąskie gardło + kontakt, lekko odczułem... ;)

7

Mniej więcej o godz. 12 docieramy do szczytu, co oznacza, że zdążyliśmy przed godziną "zero", czyli przymusowym powrotem ze względu na czas. Góra Stołowa, więc szczyt plaskaty. Można pojeździć tu i ówdzie jak po równinach. Najprzyjemniej po tarasach widokowych, choć kiedy tak do barierki człowiek podjeżdża, to trochę poziom adrenaliny rośnie, podobnie jak temperatura ciała... Wszystkiemu przygląda się pracownik Schroniska na Szczelińcu, zakochany w grubych maszynach. Nawiązuję bardzo przyjemną dyskusję i chyba "tłusta brać" ponownie urośnie w siłę! Ów pozytywny człowiek już od jakiegoś czasu myśli o zakupie Fata, ale tak jakoś nieśmiało. Pozdrawiam całą ekipę Schroniska, która zmartwiona o mojego tłuścioszka, pozwoliła mu się zagrzać wewnątrz... ;) 

Fantastyczna Kwaśnica + mega duża porcja frytek, dopełniła pozytywnych wrażeń podczas ataku szczytowego. Takich luksusów zapewne nie zazna ekipa, która właśnie atakuję prawdziwe K2. Pozostaje delektować się niesamowitymi widokami na Masyw Śnieżnika i okolicę. 

104

Zwlekać nie można. Szczyt zdobyty, więc trzeba szybko ruszyć w dół - okienko pogodowe i czasowe. W Himalajach problemem jest pogoda, ciemność, temperatura, wiatr... Tutaj to ilość wspinaczy. Niby po za sezonem, powinno być pusto, ale znajdź tu lukę, żeby twój tłusty bajk pomniejszał kolejne metry nad poziomem morza. Zdecydowanie wchodzenie/wjazd był dużo łatwiejszy niż droga powrotna. Wymaga ona przede wszystkim więcej sprytu i wyobraźni. Zwłaszcza w wąskich, lodowych rynnach - kładę fata na bok i puszczam wolno: "Hey! Poczuj się wolny jak ptak!" Gdyby miał kolce w oponach, sprawa byłaby łatwiejsza, albo... uzębienie uboższe.  ;) Tak tłuścioch zalicza niekontrolowany ślizg i kontakt z barierką, bądź skałą, a ja za nim w równie mało finezyjny sposób. Ważne, że skuteczny.                     

Dramaturgia wydarzeń przyciąga gapiów. Teraz dopiero jestem prawdziwą atrakcją! Taką number one. Ludzie przyglądają się i śmieją. Jednak najczęściej wyciągają aparaty fotograficzne, bądź Smartfony. Pozuję  chętnie jak gwiazda na wybiegu. Swoją fanaberią odebrałem pięknym skałom Szczelińca pierwszeństwo do fleszy. 

11

Nie ukrywam, że kiedy pokonuje ostatnią tego typu przeszkodę, jest mi wyraźnie lżej na sercu. Kilka drobnych siniaków szybko zniknie, a ból się odpowiednio ukoi jakimś whisky. Najważniejsze, że strat w sprzęcie nie ma. Dalsza część łatwiejsza, co wcale nie oznacza sielanki, ale już mogę powoli i w sposób kontrolowany podążać w dół. Teraz grozi mi jedynie stłuczenie stłuczenie tylnej części ciała, no chyba, że grubasek zerwie się z uchwytu i ruszy rześko w dół. Szczęśliwie nic takiego nie miało miejsca i do samego końca, odprowadzany wzrokiem ciekawskich turystów, dotarłem do końca trasy. Moja dzielna małżonka, która uwieczniła całe to zdarzenie, również dotarła w jednym i nie poobijanym kawałku. Szczeliniec Wielki zdobyty! 

Czas pakować manele i opuścić teren miejsca trzecich zawodów Monteria Fat Bike Race Góry Stołowe, które były dla mnie w pełni udane. Już za rok kolejna edycja i tylko zastanawiam się, jak wtedy zakończę weekend? Szczeliniec już zdobyty... ;) 

202

Maciej Paterak