http://www.test.rowery650b.eu/images/stories/imprezy/Mazovia12h/start_582_dsc02140.jpg

Ostatecznie tylko dwaj redakcyjni tatusiowe stawili się na starcie 12-godzinnego maratonu w Łomiankach. Było słonecznie, kameralnie i oczywiście - Był Ogień! - taki że sztyce pękały!

Artur Drzymkowski i Michał Śmieszek

Przedstart

Na start mam stosunkowo blisko, więc założyłem, że może choć ten jeden raz uda mi się wszystko przygotować na spokojnie. I prawie się udało. Z lekkim opóźnieniem zgarniam do wozu, po kolei kolegów, ale okazuje się, że w ten sobotni poranek, wszyscy musieli ruszyć samochodami żeby sobie postać w korkach. ORZESZKUWŁOSKI że zacytuję Skipera. Dzięki opatrzności pozostała część ekipy cudem unika zaparć komunikacyjnych i załatwia za nasz sprawy w biurze zawodów. Nam pozostaje przebranie się, zawieszenie numerów i chipów. Z chipem było ok, bo mam swój od lat kilku, z numerem też (wiadomo – praktyka;) Ale z przebraniem – lipa. Zgodnie z brutalnymi prawami kapitalizmu, mówiącymi, że jedzie się w barwach płacącego za start, próbuję się wcisnąć w nowiutki strój firmowy w rozmiarze XL Race. Udało mi się do połowy;) To znaczy koszulka wlazła na styk, ale spodenki zupełnie nie, gdyż ich nie zabrałem. Cudem (backupowo chyba?) zabrałem też strój Team29er, tak, więc całość odzienia prezentowała moje biznesowo-teamowe rozdwojenie jaźni;)

Ogień ;)

start 582 dsc02140
foto: Zbyszek Kowalski

Start w stylu La Mans, czyli trzeba przebiec kawałek do rowerów równiutko ułożonych tuż przez strefą zmian. Kawałek jest króciutki, więc jak ktoś chciał się rozgrzać to raczej mu się nie udało. Ale nic-to, słońce w zenicie operuje aż miło. Jest ciepło i będzie jeszcze cieplej. Na rower można wsiąść dopiero za strefą zmian – względy bezpieczeństwa. W końcu na siodło i ruszamy. Plan był taki żeby na początku trzymać się razem w grupce. Ale nic z tego nie wychodzi. Każdy jedzie swoim tempem i dobrze. Ruszam, więc swoim tempem, może ciut zbyt szybko, ale udzielił mi się ten radosny błogostan, gdy po nerwówce organizacyjno-przedstartowej, wszystko odpuszcza. Wszelkie stresy i kotłujące się podczas szarej codzienności myśli, wycofują się w tył głowy, a Ja sobie po prostu kręcę, ciesząc się jak dziecko z otaczających okoliczności przyrody.

Trasa biegnie polnymi drogami w różnym stadium rozrycia po wiosennych deszczach, szutrowymi drogami oraz wąskimi singlami za wałem przeciwpowodziowym. Szczególnie podobały mi się kręte odcinki między wałem a Wisłą, prowadzące przy rezerwacie ptaków. Trasa nie jest szczególnie trudna przy pierwszym przejeździe, ale czuję z każdym kolejnym będzie trudniej.

Pierwsze dwa kółka robię bez postoju. Na bufecie uzbrojonym w wodę, izotonie, banany i arbuza, padają pierwsze komentarze i obserwacje. Następne dwa też robię bez przerwy, ale nie był to dobry pomysł, bo zabrało mi picia. Razem z kolegami zaczynamy odliczać czas do obiadu;) Jak się obiad pojawił to naszej ekipie szału nie zrobił, głównie z powodu ilości. Ale cóż, szkoda było 20 minut na odczekanie aby sygnał z żołądka dotarł do mózgu, więc ruszamy dalej.

dsc03216
foto: Zbyszek Kowalski

Po pięciu kółkach zaczyna mnie boleć głowa. Standard - przegrzewam się. Podczas postoju postanawiam poprosić o pomoc zabezpieczenie medyczne. Niestety ochotniczy zastęp ratowniczy nie dysponuje farmakologicznymi środkami, i jedyna metoda uśmierzająca czyli obandażowanie, była niezbyt przekonywująca;) Co do samego przegrzewania, to ostatnio, pewien bardzo doświadczony kolarz zasugerował, że może to być problem krążenia albo nadmiernej tkanki tłuszczowej. Skoro dla urody nie udaje mi się odtłuścić, to może ból głowy mnie skuteczniej zmotywuje?;)

dsc02536
foto: Zbyszek Kowalski - chillout in the race - inicjatywa ludności lokalnej :)

Nic to, jadę kolejne kółka. Do bolącej głowy, zdradziecko dołącza lewa łydka, ze swoimi ukuciami nadchodzącego skurczu. Pulsometr nie pokazując nawet 1 strefy, stwierdza, że jak jestem taki głupi, żeby się tak upadlać to ok, ale tętna to nie rusza ;)

Na którymś z popasów, spotykam redaktora Michała, którego Córka (nadzieja team29er na sukces sportowy) staje na podium wyścigu dziecięcym. Ten sukces, z nawiązką nawet, rekompensuje mu zawód, jaki sprawiła w trakcie trzeciego okrążenia karbonowa sztyca zamontowana w jego Peak’u.

ms dsc02287
foto: Zbyszek Kowalski

Na dziewiątym kółku dość malowniczo zaliczam przyziemienie. Niedaleko mety, na zakręcie przez bruzdy, postanawiam zrobić fantazyjne wejście i zahaczam pedałem o pniaczek. Rozkładam się w poprzek drogi i muszę wyglądać niewyraźnie, bo jadący za mną kawałek zawodnik, po zgarnięciu mojego roweru z trasy na bok, dopiero po kilkukrotnym zapewnieniach decyduje się mnie zostawić i jechać dalej. Dzięki:)! Podczas rolowania czający się w lewej łydce skurcz bestialsko atakuje na całego. Prawą łydkę też. Posiedziałem więc sobie w bruździe klepiąc się po zbułowanych mięśniach. W końcu ruszam, co ciekawe ból głowy ustał – najwyraźniej wymiękł;)

Nadchodzi zachód słońca a nasza ekipa większością głosów, ogłasza koniec zawodów ze względu na nasycenie doznań;) Razem z Najwytrwalszym, jedziemy ostatnie kółko „po ciemku”. Ścieżki za wałem robią się naprawdę soczyste. Temperatura zniża się do przyjemnego poziomu. Kwiat lipy przesyca powietrze i można by się uwalić na karimacie i wypocząć, niestety komary żrą niemiłosiernie. Więc zbieramy się do domu nie czekając na finał.

final cov 7676
foto: Zbyszek Kowalski

A finał był taki że Unior Mazovia 12h Marathon w kategorii Solo wygrał Białek Patryk przejeżdżając 22 okrążenia w 11:54:17. Szacunek wielki. Drugie i trzecie miejsce zajęli koledzy z M4, Korajczyk Mariusz i Stękiel Jerzy wykręcając po 20 kółek.

Kończę tę relację, jak zwykle z mocnym postanowieniem poprawy swoich wyników sportowych, któryż to raz – nie wiem;)

 

Unior Mazovia 12h relacja, maraton, sport